Nie ma drugiej tak kontrowersyjnej gałęzi sztuki graficznej, jak właśnie graffiti. Mówi się, że stworzona na ulicy, z potrzeby wyrażania własnych emocji, jest raczej aktem wandalizmu aniżeli fascynującym działem zwizualizowanej nowoczesności. Jednakże bardziej adekwatne byłoby odróżnienie prawdziwej sztuki graffiti od zwykłej bazgraniny na murach i ścianach. Historia graffiti sięga lat 60. I 70. XX wieku. Wtedy to pojawiały się pierwsze „tagi”, czyli podpisy młodych i niepokornych ludzi. Znakując teren poprzez tag, tworzyli swoiste wizytówki. Z tego typu technik korzystały również ruchy awangardy artystycznej, takie jak np. Lettrist International. Wraz z poszerzeniem asortymentu łatwo dostępnych farb (najczęściej w sprayu), grafficiarze zaczęli masowo tworzyć różnego rodzaju obrazki – od „writingu”, czyli graffiti typograficznego, poprzez szablony, obrazki o tematyce politycznej, aż do kompletnej abstrakcji. Nierzadko mamy do czynienia z prawdziwymi dziełami o wysokim stopniu estetyzacji. Warto docenić takie twory. Jednym z najważniejszych twórców sztuki ulicznej jest legendarny już Banksy. Tak jak inni grafficiarze, Banksy nie ujawnia swojej tożsamości, lecz od czasu do czasu pokazuje nam zjawiskowe obrazy graficzne w różnych miejscach rodzimego Londynu, a nawet poza jego granicami. Za największą galerię tego typu sztuki (określenie „galeria” jest rzecz jasna, umowne) uważało się 5 Pointz. Pofabryczny budynek w Long Island City na Queensie został udostępniony wszelkiej maści artystom. Z czasem stał się najbogatszą ekspozycją sztuki graffiti. Na jego ścianach znalazły się prawie 2 tysiące prac autorów z prawie 300 krajów świata. Niestety, właściciel z przyczyn nikomu nieznanych postanowił je zamalować. I w taki sposób zniknęła jedyna taka galeria… Cóż, przymiotem sztuki street art jest jej ulotność. Czy jeszcze kiedykolwiek powstanie miejsce podobne do 5 Pointz? Miejmy nadzieję, bo graffiti potrafi zachwycać, a jego twórcom należy się szacunek. Podobnie jak przedstawicielom innych gałęzi sztuki nowej.